Projekt "23 parki narodowe w 23 dni na rowerze"
Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach
Logo Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach
Strona główna
Harmonogram wyprawy
Relacja z wyprawy
Mapa trasy
Kontakt
Deklaracja dostępności
Dzień 23, 11 września.
Budzimy się z pierwszą myślą, że to już koniec naszej wyprawy. Delektujemy się ostatnim porankiem. Puszczańskie drzewa skutecznie zasłaniają słońce, więc odczuwamy chłód pomimo ciepłego posiłku. Zastanawiamy się nad dzisiejszą trasą, w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym i zakazie wjazdu, nie będziemy mogli dostać się do najciekawszych miejsc w Białowieskim Parku Narodowym. Dlatego też decydujemy się na przejazd wzdłuż urokliwych wiosek: Budy, Teremiski i Pogorzelce, a potem wejście na ścieżkę przyrodniczą żebra żubra. Znamy Puszczę Białowieską z wcześniejszych naszych wypraw rowerowych, więc nie będzie to dla nas duża strata jeśli teraz nie wjedziemy na planowane wcześniej szlaki. Odwiedzenie Białowieskiego Parku Narodowego zostawiliśmy na koniec jako zwieńczenie wyprawy. To najstarszy park w Polsce. Chroni najlepiej zachowane fragmentu puszczy nizinnej w naszej strefie klimatycznej. To dlatego odwiedzany jest przez turystów z całego świata. My też podziwiamy puszczańskie drzewostany i powoli wracamy do Hajnówki, skąd pociągiem z przesiadką w Czeremsze docieramy do Siedlec. Droga powrotna do domu jest już na luzie. Czujemy się spełnieni. Cieszymy się, że zrealizowaliśmy nasz podstawowy plan: 23 parki narodowe w 23 dni z rowerem. Mamy przeświadczenie, że było wiele momentów newralgicznych, które doprowadziłyby do zniweczenia naszych wysiłków. Mogła zdarzyć się poważna usterka w rowerze albo kontuzja. Były drobne problemy, ale jakimś zrządzeniem losu zawsze wychodziliśmy na prostą. Pokonaliśmy łącznie 4502 km, w tym 2717 km koleją (29 pociągami) i 1785 km na rowerze. Był pot (zwłaszcza na podjazdach w górach), krew (kilka drobnych skaleczeń) i łzy (od wiatru na stromych zjazdach). Towarzyszyły nam silne wrażenia, takie które odczuwa się różnymi zmysłami jednocześnie. To mocno zapada w pamięć i wzmacnia charakter. W pamięci zostaną nam też rozmowy w pociągach, na trasie i w parkach narodowych. Spotykaliśmy się z życzliwością i pomocą, a przede wszystkim z dużym zainteresowaniem. Zwykle nasi rozmówcy ożywiali się, gdy mówiliśmy o założeniach naszego projektu. Sądzimy, że przekonaliśmy część osób do większej aktywności na rowerze i do zdrowego trybu życia. Z drugiej strony uzyskaliśmy dużo wskazówek i sugestii, zwłaszcza takich związanych ze sprzętem rowerowym. Na koniec chcemy bardzo podziękować osobom, które pomogły nam w realizacji projektu: Władzom Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w osobie JM Rektora UPH prof. dr hab. Mirosława Minkiny dziękujemy za przychylność i patronat nad projektem, Beacie Gałek za organizację i wsparcie medialne, Piotrowi Świtalskiemu za wykonanie i nadzór nad stroną internetową, Agacie Trębickiej za pomoc w obsłudze strony, Anecie Marciszewskiej za stylowe koszulki, Robertowi Hybszowi za wsparcie na półmetku, firmie 3bieg za serwis rowerów i firmie GT za projekt graficzny. Możemy śmiało powiedzieć, że Projekt 23 został zakończony sukcesem. Owocna współpraca i satysfakcjonujący efekt to zachęta do kolejnych działań. Mamy już pomysł na kolejną wyprawę rowerową w przyszłym roku. Zawsze jednak mając chwilkę czasu można wsiąść na rower i zwiedzić najbliższą okolicę. Do zobaczenia na trasie!
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 22, 10 września
Miejsce naszego noclegu okazało się jeszcze bardziej urokliwe rano, niż wieczorem. Nie mamy jednak dużo czasu na kontemplowanie uroków Puszczy Augustowskiej, ponieważ mamy umówioną wizytę w siedzibie Wigierskiego Parku Narodowego. Spotykamy się z dyrektorem parku. Przy porannej kawie dzielimy się naszymi wrażeniami z podróży, a głównym wątkiem rozmowy są problemy związane z ochroną przyrody. Dostajemy też wskazówki, które szlaki najlepiej eksponują walory Węgierskiego Parku Narodowego. Wybieramy drogę do klasztoru kamedułów, a potem ścieżkę rowerową wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Wigry. Trasa jest ciekawa i urozmaicona. Najlepiej wybrać się na nią jednak z rowerem górskim. Nasze "mustangi" przystosowane do jazdy szosowej słabo sobie radzą z wybojami i korzeniami. Mimo to razem z Adamem przejeżdżamy 48 km i na pożegnanie wręczamy mu koszulkę z logotypami naszego projektu. W dzisiejszych planach jest jeszcze przejazd pociągiem do Hajnówki. To trudna operacja, bo mamy dwie kilkuminutowe przesiadki. Nie jest dobrze, bo pierwszy pociąg z Płociczna do Białegostoku ma opóźnienie 20 minut. Przed wystawieniem biletu na całą trasę konduktor obiecuje załatwić wstrzymanie pociągu do Czeremchy. Czujemy się pewniej, tym bardziej, że to ostatnie połączenie w tym dniu. Nie uśmiecha nam się spędzenie nocy w Białymstoku, ani jazda po ciemku w stronę Puszczy Białowieskiej. Trzymamy więc kciuki za motorniczego i nadrobienie spóźnienia. Patrzymy na zegarki, gdy pociąg zbliża się do stacji końcowej. Opóźnienie wzrosło, ale następny pociąg czeka na nas. To mały, zatłoczony szynobus. Z trudem wciskamy się z rowerami. Na trasie do Bielska Podlaskiego, gdzie mamy wysiąść, opóźnienie wzrasta do 35 minut. Na przesiadkę pierwotnie było 10 minut. Konduktor dzwoni do dyspozytora i wymusza czekanie trzeciego naszego pociągu do Hajnówki. I faktycznie, pół godziny po czasie pociąg z Bielska rusza z nami na pokładzie. Udało się! Do Hajnówki docieramy o 21.50. Jeszcze tylko zostało nam znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg. Gdy rozbijamy namiot przy szlaku dookoła ryczą jelenie i odzywa się para puszczyków. Nam już to już w ogóle nie przeszkadza i szybko zapadamy w sen.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 21, 9 września
Czerwone słońce nad horyzontem o świcie zwiastuje piękny dzień. Zwijamy nasze skromne obozowisko i czekamy na towarzyszy na dzisiejszą trasę. Zgodnie z ustaleniami o 8 dojeżdżają do nas Grzegorz i Łukasz. Do Biebrzańskiego Parku Narodowego jedziemy więc we czterech. Po przejechaniu 10 km wręczamy Łukaszowi koszulkę techniczną naszego projektu. Zwiedzanie zaczynamy od południa jadąc carską drogą. Ogrom powierzchni tego największego w kraju parku narodowego możemy ocenić wchodząc na kładkę turystyczną na Bagnie Ławki. Widzimy jak przebiega koszenie torfowisk, które jest niezbędne do utrzymania walorów parki. Wykorzystuje się do tego ratraki, takie same, jakie możemy zobaczyć na stokach narciarskich. Szerokie gąsienice wydają się najbardziej odpowiednie na grzęzawiska. Przez cały Biebrzański Park Narodowy trzymamy się trasy rowerowej Green Velo. Kilka razy przekraczamy Biebrzę zatrzymując się na mostach i podziwiając przepiękne krajobrazy. W Białobrzegach rozstajemy się z Grzegorzem i Łukaszem i przez Augustów jedziemy dalej na północ. Szybkie tempo przejazdu daje nam duży zapas czasowy. Tego dnia pobijamy rekord trasy przejeżdżając 134 km. Nocleg znajdujemy przy miejscowości Ateny nad jeziorem Blizno. Dojeżdża do nas Adam, z którym objedziemy jutro Wigry. Wieczór mija nam na podróżniczych opowieściach przy ognisku i akompaniamencie ryczących jeleni.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 20, 8 września
Ranek nastał mglisty, a na trawach pełno było rosy. To efekt bliskości Wisły. Jemy śniadanie i zwijamy mokry jeszcze namiot, bo jesteśmy umówieni na spotkanie w Palmirach. Dołącza do nas Piotr Świtalski, który sprawuje pieczę nad naszą stroną internetową. Wjeżdżamy razem do Kampinoskiego Parku Narodowego. To wyjątek na skalę światową, jeżeli chodzi o lokalizację tak blisko stolicy kraju. I to w dodatku jest to obszar leśny. Najczęściej takie tereny były eksploatowane na potrzeby rozwoju aglomeracji miejskich. Obecnie Kampinoski Park Narodowy ma duże znaczenie rekreacyjne, jest tu dużo szlaków pieszych i tras rowerowych. My jedziemy Łącznikiem Palmirskim, Kampinoskiego Szlakiem Rowerowym i dalej Łącznikiem Chomiczówka. Na chwilę zatrzymujemy się na cmentarzu ofiar II Wojny Światowej. W drodze przekraczamy 1500 km na liczniku. Pod Łomiankami żegnamy Piotra, który ma więcej czasu na zwiedzanie parku. Dalej nasza trasa wiedzie obrzeżami Warszawy do Wołomina, gdzie wsiadamy w pociąg i docieramy do Łap. Stąd już widać Narwiański Park Narodowy. Od razu ruszamy do Waniewa, gdzie znajduje się nietypowy szlak turystyczny. Biegnie on w postaci kładki w poprzek doliny, a koryta rzeki przekracza się przy użyciu ręcznie obsługiwanych pływających platform. Liczba mnoga "koryta" świadczy o nietypowym charakterze Narwi na tym odcinku. Rzeka nie tylko meandruje, ale też płynie wieloma odnogami. Przypomina to deltę rzeki, ale w tym przypadku sytuacja ma miejsca w środkowym biegu. Z wieży widokowej obserwujemy zapadające w szuwary stado żurawi. Ptaki nawołują się charakterystycznym głosem, a z okolicznych wsi dobiega muczenie krów i zaczekanie psów. Istna sielanka. Z perspektywy naszych wrażeń z całej wyprawy możemy teraz w pełni docenić uroki regionu, w którym mieszkamy. Jesteśmy zadowoleni, że na koniec zwiedzimy kawałek Podlasia. Zwieńczeniem dnia jest miejsce na nocleg pod Tykocinem, które wybraliśmy z mapy. Rozbijamy namiot przy zachodzącym słońcu, na zamglonych nadnarwiańskich łąkach.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 19, 7 września
Pobudka o 6 to już dla nas norma. Słońce wstaje razem z nami i wysusza namiot. Przed 8 już jesteśmy na rowerach. Granicę Parku Narodowego Bory Tucholskie przekraczamy godzinę później. Jak sama nazwa wskazuje park ten chroni bory czyli drzewostany iglaste, głównie sosnowe. Poza tym znajdują się tam jeziora i torfowiska. Krajobrazowo teren ten przypomina nam wcześniej odwiedzany Drawieński Park Narodowy, tylko w znacznie mniejszej skali (różnica powierzchni prawie trzykrotna). Do wyboru mamy tylko dwa szlaki rowerowe, biegnące prawie równoległe. Wybieramy ten wzdłuż zarastających, niewielkich jezior. Widać tam bardzo wyraźnie proces przekształcania ekosystemów wodnych w lądowe. Mchy torfowce tworzą na powierzchni zbiorników grubą warstwę, którą stopniowo kolonizują inne rośliny. Proces ten postępuje bardzo powoli. W rezultacie na miejscu jeziora tworzy się torfowisko wysokie. Przy pięknej pogodzie mamy wyjątkową okazję przyjrzeć się różnym etapom tego zjawiska. Pod drodze spotykamy niewielu turystów. Jest już przecież po sezonie. Pomimo tego, że obszar Parku Narodowego Bory Tucholskie nie oferuje wielu tras rowerowych, miłośnicy dwóch kółek mogą znaleźć w okolicy wiele atrakcyjnych ścieżek. Można też zaplanować inne atrakcje np. spływ kajakiem lub rejs żaglówką. Aktywne osoby nie powinny się tu nudzić. Nam też czas płynie szybko i po krótkiej kąpieli w jeziorze i postoju na rynku Chojnicach wsiadamy do pociągu do Tczewa. Podróż mija szybko bo rozmawiamy z dwoma rowerzystami z Gdańska i wymieniamy się doświadczeniami. Następny pociąg dowozi nas do Nowego Dworu Mazowieckiego. Na wybrane miejsce noclegowe nad Wisłą docieramy po zmroku. Niestety, wody powodziowe uniemożliwiają nam przejazd w pobliże rzeki. Rozbijamy namiot przy wale przeciwpowodziowym.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 18, 6 września
Rano bez pośpiechu jemy śniadanie i zwijamy namiot, wokół którego pełno borowików. Wczoraj wieczorem tego nie zauważyliśmy. Na razie jest rześko, ale słońce powoli ogrzewa powietrze. Wracamy do Słupska, skąd pociągiem docieramy do Chojnic. Przed odjazdem odwiedzamy restaurację wegetariańską. Okazuje się, że dieta jarska bardzo dobrze komponuje się z jazdą na rowerze. Wytrawni rowerzyści często są wegetarianami. Rezygnacja z ciężkich potraw mięsnych nie tylko służy zdrowiu, ale też nie obciąża nadmiernie przewodu pokarmowego. Sami możemy też to odczuć. Dodatkowo, od początku wyprawy nie kupujemy słodkich energetyków w postaci batonów czy odżywek dla sportowców. Zapotrzebowanie na węglowodany zaspokajamy owocami, których o tej porze roku jest dużo na straganach. Dobrą przekąską w czasie jazdy są też orzechy z bakaliami: rodzynkami, daktylami i figami. Pomimo tego, że nasza dieta jest lekka, mamy wystarczająco dużo energii do pokonywania zaplanowanej trasy i nie czujemy się wyczerpani. Naszym zdaniem ruch i odpowiednia dieta to podstawa dobrego zdrowia fizycznego i psychicznego. Utwierdzamy się w tym przekonaniu spotykając innych zapalonych rowerzystów, którzy tryskają energią i epatują życiowym optymizmem. Dobry humor też jest z nami, tym bardziej, że robi się coraz cieplej i jazda na rowerze staje się przyjemniejsza. Z dworca w Chojnicach jedziemy wzdłuż jeziora Charzykowskiego, przecinamy Brdę i docieramy nad niewielką rzekę Chocinę. Jest już wieczór, więc rozbijamy namiot na skrawku łąki. Jak zwykle do snu ubieramy się ciepło.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 17, 5 września
Od rana świeci słońce. Zapowiada się piękny dzień. W końcu. Z kwatery agroturystycznej w Bydlinie kierujemy się na północny wschód i docieramy do znanej nam trasy R10. Tym razem szlak biegnie różnymi drogami: leśnymi, pośród łąk i nawet wąskimi dróżkami leśnymi. Za Rowami wjeżdżamy do Słowińskiego Parku Narodowego. Jedziemy malowniczą trasą wzdłuż północnego brzegu jeziora Gardno. W lasach ogromne ilości grzybów, zwłaszcza podgrzybków i prawdziwków. Nad Jeziorem Dołgie Duże widzimy kormorany w kolonii lęgowej. Już z daleka widać biały nalot odchodów na drzewach. Obecność tych ptaków przyczynia się do degradacji gleby i zamierania większości roślin. To efekt rozkładu silnie stężonego kwasu moczowego. No cóż, przyroda tutaj rządzi się własnymi prawami. Inne ciekawe zjawisko, które możemy obserwować to sukcesja roślinności na wydmach białych pod Czołpinem. To długotrwały proces zarastania i zmiany gatunkowej roślin zachodzący od początku na "gołym" piasku. Dalej szlak idzie przez wydmę w kierunku morza, ale my nie podejmujemy się pchać rowerów i kierujemy się z powrotem na wieżę widokową. Słowiński Park Narodowy jest z pewnością atrakcyjny dla rowerzystów. Warto jednak wcześniej zorientować się co do warunków na szlakach. Należy mieć świadomość, że w niektórych miejscach trasa jest piaszczysta, a w niektórych - bardzo podmokła. Ten park polecamy zwłaszcza właścicielom rowerów MTB. Opuszczamy Słowiński Park Narodowy z pozytywnym wrażeniem. Znajdujemy po drodze odosobnioną polanę leśną na nocleg pod namiotem. Ta noc zapowiada się zimna, więc do snu ubieramy się ciepło.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzien16, 4 września
Prognoza pogody nie sprawdziła się. Noc na plaży była zimna, a rano chmury szybko zasłoniły słońce. Dzisiejszy plan to przejazd w pobliże kolejnego parku. Mamy zapas jednego dnia, więc nieśpiesznie szykujemy się do wyjazdu. Jakiś czas poświęcamy na pielęgnację napędu w rowerach i czyszczenie łańcuchów. Szczególnie groźny jest drobny piasek, właśnie taki z plaży.
Nasza trasa biegnie wzdłuż wybrzeża Bałtyku do Mielna. Na prawie całym odcinku jedziemy międzynarodową trasą rowerową R10. Prowadzi ona głównie ścieżkami dla rowerów. Widać, że samorządy lokalne w tym regionie inwestują w infrastrukturę rowerową. Ma to swoje przełożenie na bezpieczeństwo i płynność jazdy zarówno rowerzystów jak i kierowców. W większych miejscowościach wypoczynkowych problemem są piesi, którzy beztrosko wchodzą na pas dla rowerów, mimo że mają obok pas dla spacerujących. Ścieżki, z których korzystamy są różnej jakości. Najlepsze są asfaltowe, w miarę dobre - szutrowe. Gorzej jeździ się po ścieżkach wykonanych z kostki brukowej, zwłaszcza ułożonej w równoległe pasy. Powstaje wtedy drobna szczelina w którą wpada wąska opona. Przy dużym obciążeniu roweru i większej szybkości powoduje to lekką niestabilność. Wolimy w takiej sytuacji wybrać jazdę po jezdni, mimo tego, że obok biegnie ścieżka dla rowerów. Po drodze spotykamy wielu rowerzystów. Przekrój rowerów też jest duży. Są dobrze wyposażone rowery tekingowe, jak i zwykle "damki". W pewnym momencie pomagamy rowerzyście, który wypożyczył niesprawdzony sprzęt od właściciela kwatery agroturystycznej. Coraz częściej widujemy przyczepki rowerowe do przewożenia milusińskich. Takim pasażerem może być dziecko albo nierzadko....pies. Po drodze pogoda psuje się powoli. W drodze do Koszalina zaczyna już padać. Dalej pociągiem jedziemy do Słupska. Już w nocy docieramy do kwatery agroturystycznej.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 15, 3 września
Tym razem obudziły nas dziki, które podeszły o świcie pod nasz namiot. Być może szukały jakichś smakowitych pozostałości po poprzednich wizytach turystów. Szybkie śniadanie i ruszamy na trasę. Wjeżdżamy do Wolińskiego Parku Narodowego. Na początku nasza droga przebiega blisko jezior przymorskich otoczonych buczyną pomorską, charakterystycznym zbiorowiskiem leśnym pozbawionym runa. Dno lasu pokryte jest rudymi liśćmi kontrastującymi z żywą zielenią koron drzew. Mijamy zagrodę żubrów, ale nie zatrzymujemy się, bo wolimy oglądać te zwierzęta w naturze. Docieramy w końcu do stromego klifu. Woliński Park Narodowy chroni też pas Morza Bałtyckiego. Wyjeżdżamy z parku, a nasza trasa biegnie dalej wzdłuż nadmorskich miejscowości turystycznych. Rozkwita tu przemysł turystyczny, a na straganach zalega mnóstwo kolorowych pamiątek znad morza i barów serwujących fish and chips. Na nocleg szukamy spokojniejszej okolicy. Znajdujemy ustronne miejsce na plaży niedaleko Mrzeżyna. Do snu ukołysze nas dzisiaj szum fal.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 14, 2 września
Noc minęła spokojnie. Przy śniadaniu dały się za to słyszeć piły i łomot ściętych dębów uderzających o ziemię. Okazało się, że niedaleko jest wycinka. W pobliżu prawie każdego parku narodowego (zwłaszcza w górach) widzieliśmy zręby i samochody ciężarowe wywożące drzewa. Przy granicy Drawieńskiego Parku Narodowego, do którego dzisiaj dotarliśmy, też spotkaliśmy się z taką sytuacją. Wymowny był zwłaszcza obraz, gdy po jednej stronie drogi mieliśmy okazały las z oznakowaniem DPN a z drugiej - świeże zręby ze stosami pociętych drzew, ciągnące się na przestrzeni kilku kilometrów. Dla nas jest to wyraźny argument na powiększenie obszarów chroniących starodrzewia. Naszym zdaniem zwiększenie powierzchni parków narodowych dałoby gwarancję zachowania w większym zakresie tej formy dziedzictwa narodowego jakim są naturalne lasy.
W Drawieńskim Parku Narodowym, do którego dotarliśmy najpierw pociągiem z Witnicy do Krzyża Wielkopolskiego, a następnie rowerem, mieliśmy okazję podziwiać nie tylko okazałe drzewostany: bory, buczyny i dąbrowy. Są tam też rzeki (Drawa i Płociczna), 20 jezior i towarzyszące im różne zbiorowiska łąkowo-torfowe. Zaskoczyło nas to duże zróżnicowanie ekosystemów na tak małym obszarze. Z pewnością każdy miłośnik natury znajdzie tu coś dla siebie. Wyjeżdżając z Drawieńskiego Parku Narodowego my też zastanawialiśmy się jakich aktywności moglibyśmy spróbować na tym terenie. Rekomendujemy więc ten park jako "must see".
W drodze do kolejnego parku korzystamy z połączenia kolejowego. Wsiadamy w Kaliszu Pomorskim, przesiadamy się dwa razy: w Ulikowie i Szczecinie. Na wyznaczone wcześniej miejsce noclegowe pod namiotem w Warnowie docieramy po 22.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 13, 1 września
Wstaliśmy w dobrych humorach, ponieważ poprzedniego dnia wieczorem dostaliśmy istotne wsparcie. Nasz serdeczny kolega z Wolsztyna przywiózł nam paczki z racjami żywności wysłane pocztą na jego adres jeszcze przed startem i potrzebny sprzęt turystyczny zamówiony przez internet. A co najważniejsze przywiózł ze sobą dobrą pogodę. Wielkie dzięki Roberto! Do zwiedzania Wielkopolskiego Parku Narodowego ruszyliśmy więc z dużym optymizmem. Nasz hotel znajdował się blisko granic parku, więc dość szybko jesteśmy na szlaku. Teren parku w większości zajmują lasy i niewielkie jeziora. W strefach ochrony ścisłej widać przewrócone drzewa i butwiejące pnie. To namiastka pierwotnej puszczy. Park nie jest duży. Przejeżdżamy go wzdłuż, wchodząc na ciekawsze szlaki. Docieramy do niedalekiej stacji Dopiewo i stamtąd jedziemy pociągiem do Poznania. Przesiadamy się na skład do Kostrzyna nad Odrą i po 16 jesteśmy już w Parku Narodowym Ujście Warty. To już 14 park narodowy, a na liczniku przekraczamy 1000 km. Jedziemy wzdłuż Warty podziwiając szeroką dolinę tej rzeki. Część łąk jest koszona, a część pokrywa łan trzciny. Zupełnie inny krajobraz w porównaniu do poprzednio odwiedzanych parków. Obserwujemy żerujące czaple białe. W ostatnich latach to gatunek coraz częściej spotykany i liczniejszy niż czapla siwa. Przejeżdżamy cały park szutrową drogą, zatrzymując się przy wieżach widokowych. Z jednej widać stado jeleni, samych łani z młodymi. To czas rykowiska, mówi napotkany turysta z lornetką. Jak się później okazało miał rację. Zbliża się zmierzch, więc wybieramy miejsce noclegu w lesie poza parkiem. Pchając rowery przez gęste zarośla docieramy w końcu do wieży i miejsca biwakowego. Jako że taras widokowy jest obszerny, postanawiamy rozbić tam namiot. Mamy zjawiskowy widok na śródleśne mokradła. Tuż po zmroku słyszymy ryczenie jeleni. Bezchmurne niebo, sierp księżyca i mgły nad bagnem. Takiej właśnie natury szukaliśmy.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 12, 31 sierpnia
Pierwszy dźwięk po przebudzeniu to krople deszczu uderzające o tropik namiotu. Pogoda nie zachęca do wyjścia. Nisko zawieszone chmury nie wróżą nic dobrego. Wróżba się sprawdza, bo jedziemy w ulewnym deszczu całą drogę do granic Karkonoskiego Parku Narodowego. W miejscu, do którego dotarliśmy (na południe od Jeleniej Góry), istnieje wiele tras rowerowych, przeznaczonych przede wszystkim dla miłośników MTB. Jednak przy obecnej pogodzie i z naszym obciążeniem nie decydujemy się na jazdę po tych szlakach. Wystarcza nam przejazd granicą parku. Przemoczeni docieramy do Cieplic, skąd mamy bezpośredni pociąg do Mosiny w pobliżu Wielkopolskiego Parku Narodowego. Okazuje się, że w składzie pociągu jest obszerne miejsce na rowery (aż 10 stanowisk), które wykorzystujemy do suszenia namiotu i przemoczonych ubrań. Podróż trwa kilka godzin, więc mamy czas na podsumowanie połowy naszej wyprawy. Za nami najtrudniejszy etap, składający się z dziesięciu parków górskich. Ze względów czasowych i sprzętowych nie mieliśmy możliwości w pełni docenić bogatych walorów naszych gór. Z drugiej strony dużo satysfakcji dało nam samo dotarcie do parków. Przejeżdżaliśmy przez ciekawe ze względów historycznych i atrakcyjne krajobrazowo tereny. Przy każdej nadarzającej się okazji rozmawialiśmy z okolicznymi mieszkańcami. Poznaliśmy ich nastawienie do ochrony przyrody. Spotkaliśmy się z różnymi głosami, pozytywnym i skrajnie negatywnym. Raz nawet zostałem obrzucony wyzwiskami przez drwala, gdy spytałem o tabliczkę z nazwą Babiogórskiego Parku Narodowego. Na szczęście był zbyt zajęty zrywką drzew, żeby wprowadzić w czyn wszystkie rzeczy, które deklarował pod moim adresem. Ja też nie byłem skory do konfrontacji, zmęczony długim podjazdem. Jednak zdecydowanie częściej dostrzegaliśmy, że górskie parki narodowe przyczyniają się do rozwoju okolicznych miejscowości, służących przede wszystkim jako bazy wypadowe dla turystów ruszających na szlaki. Pełna świadomość wartości przyrodniczych miejsca zamieszkania może stać się nawet podstawą do aktywnych działań przeciwko inwestycjom naruszającym aktualny stan. Taki przykład widzieliśmy w Ojcowskim Parku Narodowym. Na wielu ogrodzeniach prywatnych posesji wisiały banery przeciwko budowie zbiornika zaporowego w otulinie.
Z pobytu w górach wspominać będziemy na pewno długie i ciężkie podjazdy, po których następowały szybkie zjazdy, z szumem wiatru w uszach i adrenaliną we krwi. Niesprzyjająca pogoda tylko jeszcze bardziej podkreślała satysfakcję z pokonania założonego planu.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 11, 30 sierpnia
Całą noc padał deszcz. Wyjątkowo wstajemy przed świtem o 4.30. Sprawnie zwijamy namiot. Bez śniadania, po ciemku i w deszczu ruszamy na dworzec w Olkuszu. Dzisiaj mamy trudną logistycznie operację dotarcia trzema pociągami do Kłodzka, a stamtąd do Parku Narodowego Góry Stołowe. Wszystko przebiega sprawnie i już po 11 lądujemy na stacji końcowej. Zanim ruszymy dalej na rowerach, musimy znaleźć serwis rowerowy i wymienić zużyty suport i hamulce. Trudy wyprawy odbiły swoje piętno również na sprzęcie. Z tarapatów wyratowali nas pracownicy firmy kondycja.net. Sprawnie i "od ręki" wykonali naprawę. Mogliśmy spokojnie piąć się w Góry Stołowe. Pojawia się słońce, więc humory poprawiają się. Podjazd jest mozolny, ale za to zjazd - długi i ekscytujący. Droga wiedzie przez las, a gdzieniegdzie pojawiają się niesamowite skalne ostańce jak z bajki. To właśnie z takich tworów przyrody nieożywionej jak Błędne Skały i Szczeliniec Wielki słynie Park Narodowy Gór Stołowych. Kolejny raz mamy wrażenie niedosytu atrakcji, które oferuje odwiedzany przez nas obszar chroniony. Musimy trzymać się planu i dojechać w pobliże następnego parku. Jedziemy pociągiem do Wałbrzycha. Tam mamy niecałą godzinę na przesiadkę w kierunku Jeleniej Góry. Na dworcu wzbudzamy ciekawość sokisty. Jest pod wrażeniem naszego pomysłu i oferuje kawę ze swoich prywatnych zasobów. Decydujemy się jednak na wrzątek, z którego robimy kolację. Na miejsce rozbicia namiotu docieramy po 22. To był długi dzień.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 10, 29 sierpnia
Wyspani i wypoczęci ruszamy rano do Makowa Podhalańskiego. Po drodze rozmawiamy z właścicielką sklepu spożywczego, w którym robimy zakupy. Pani Agnieszka zachęca nas do kolejnego odwiedzenia Zawoi. Przytacza mnóstwo powodów, dla których warto obywać piesze wycieczki pod Babią Górą. Mówi o folklorze tych ziem, przyrodzie i dobrym jedzeniu. Tak, z pewnością jeszcze tu wrócimy. I to na dłużej.
W Makowie wsiadamy do pociągu. Co prawda nie mieliśmy tego w harmonogramie, ale pozwala nam to nadrobić opóźnienia. Docieramy do Krakowa. Trasa ze stacji do Ojcowskiego Parku Narodowego biegnie przez stare miasto, więc na chwilę przystajemy pod sukiennicami. Przed Prądnikiem pojawia się w końcu słońce i możemy założyć lżejsze stroje rowerowe.
Ojcowski Park Narodowy przypomina nam raczej park zdrojowy. Cisza, spokój, ławeczki, kawiarenki przyklejone do skał, kapliczki itp. Są też szlaki piesze i jaskinie udostępnione do zwiedzania m.in jaskinia Łokietka. Ten najmniejszy z krajowych parków znany jest z ochrony tworów przyrody nieożywionej. Podziwiamy więc skały wapienne: Bramę Krakowską i słynną Maczugę Herkulesa. Do Olkusza, skąd planujemy jutrzejszy wyjazd pociągiem, docieramy wieczorem. Jest ciepło i nie pada (na razie) więc decydujemy się na nocleg pod namiotem.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 9, 28 sierpnia.
Spod Gorczańskiego Parku Narodowego wyjeżdżamy we mgle. Pogoda poprawia się powoli. Z chmur wynurzają się strzeliste szczyty Tatr, w kierunku których jedziemy. Jednak przy Tatrzańskim Parku Narodowym zaskakuje nas ogromna masa turystów. Pod skocznią narciarską wjeżdżamy w epicentrum kramów z pamiątkami i barów z fast foodem. W planach był przejazd ścieżką rowerową pod reglami, ale napotkamy trudności w przemieszczaniu się. Jest sobota w południe, a więc rush hour na szlaku. Nie takiej atmosfery szukamy. Po kilku próbach przedzierania się przez tłumy rezygnujemy z tego szlaku i ustalamy kurs na Babiogórski Park Narodowy. W drodze jesteśmy świadkami kilku góralskich wesel. To pocieszające, że w dalszym ciągu część gości weselnych, w tym para młodych, ubranych jest w stroje regionalne. Za Chochołowem przekraczamy 800 km naszej trasy i dalej jedziemy przez Kotlinę Orawską. To płaski teren, niegdyś użytkowany rolniczo, a obecnie powoli zarastający. Z pewnością mieszkańcom okolicznych wiosek bardziej opłaca się obsługiwać turystów, niż kosić łąki. Ciekawe jest to, że obszar ten leży w zlewni Morza Czarnego. Przed nami cały czas widnieje majestatyczna Babia Góra, nad którą wiszą sine chmury. Babiogórski Park Narodowy wita nas deszczem. Wjeżdżamy na przełęcz Krowiarki, skąd długim zjazdem, podziwiając parkowe drzewostany, docieramy do Zawoi. To największa wieś w Polsce, liczącą ponad 7000 mieszkańców. Znajdujemy nocleg na kwaterze. Po przejechaniu 115 km w czasie 13 godzin (w większości po górzystym terenie) jesteśmy zmęczeni, więc sen nadchodzi szybko.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 8, 27 sierpnia
Pomimo niesprzyjającej pogody udało nam się odkryć walory Pienińskiego Parku Narodowego. Na przejazd wybraliśmy szlak rowerowy Velo Dunajec, który za Szczawnicą przekracza granicę Polski. Kilka kilometrów jechaliśmy więc po słowackiej stronie. Trasa jest łatwa, dla każdego. Za każdym zakrętem ukazywały się niezapomniane widoki. Trzy korony, które są w godle Pienińskiego Parku Narodowego mogliśmy podziwiać z kilku miejsc.
Trudniejsza, choć dobrze przygotowana jest trasa rowerowa wokół Jeziora Czorsztyńskiego, obfitująca w strome podjazdy. Spotkaliśmy tam wielu rowerzystów, którzy wybrali się na przejażdżkę mimo padającego deszczu. Po południu pogoda chwilowo poprawiła się, ale gdy dojeżdżaliśmy do Gorczańskiego Parku Narodowego zaczęło lać jak z cebra. Tras rowerowych w tym parku nie brakuje, ale przeznaczone są na rowery górskie. Próbowaliśmy nawet wjechać naszymi rowerami, ale z oponami szosowymi i sakwami jest to ciężkie zadanie. Przez cały czas padało więc i tym razem wybraliśmy nocleg na kwaterze agroturystycznej.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 7, 26 sierpnia
Obudził nas warkot silnika samochodu. Okazało się, że to miłośnik grzybów, który wstał wcześniej niż my. Chłodny poranek spowodował, że zaczęliśmy ruszać się żwawo. Szybkie śniadanie i możemy jechać dalej. Dzisiejszego dnia pobijamy dotychczasowe rekordy: ponad 13 godzin na rowerze i 116 przejechanych kilometrów. W dodatku w przelotnym deszczu i w większości bardzo ruchliwą drogą krajową nr 28. To zupełnie odwrotna sytuacja w porównaniu z dniem poprzednim. Hałas mijających nas pojazdów, zwłaszcza na długich podjazdach, staje się coraz bardziej męczący. Jak najszybciej chcemy wjechać znów na łono przyrody. To trudny etap, ale niezbędny, żeby przybliżyć się do Pienińskiego Parku Narodowego. Tuż przed zmrokiem docieramy do trasy rowerowej Velo Dunajec. Ostatnie kilometrów jedziemy wzdłuż rzeki. Na nocleg wybraliśmy Krościenko, tym razem nad Dunajcem.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 6, 25 sierpnia
Gdy rano wyruszaliśmy z Cisnej, chmury całkowicie pokrywały niebo. Na szczęście pogoda stopniowo się poprawiała i słońce zaczęło nieśmiało rozświetlać bieszczadzkie łąki. Od początku na naszej trasie nie brakowało stromych podjazdów, ale widoki w zupełności rekompensowały trudy podróżowania. W Komańczy odwiedzamy prawosławną cerkiew, zbudowaną z jodłowych bali. To tylko przelotny kontakt z bogatą historią tych ziem. Tuż przed Krępną przekraczamy 500 km na liczniku. Do Magurskiego Parku Narodowego dostajemy się długim i brawurowym zjazdem. To jeden z mniejszych parków w naszym kraju, ale za to bardzo urokliwy. Jedziemy wąską doliną Wisłoki ze starymi, drewnianymi budynkami, w których pod jednym dachem są izby mieszkalne i pomieszczenia dla zwierząt i inwentarza. Później otaczają nas bukowo-jodłowe lasy mieszane. Magurski PN oferuje wiele ciekawych szlaków pieszych, ale nie stać nas czasowo na ich przejście. Musimy jechać dalej. Z parku wyjeżdżamy jeszcze bardziej emocjonującym i długim zjazdem. Noc wyjątkowo zimną jak na tą porę roku (5 stopni) przesypiamy w namiocie na widowiskowej łące kilkanaście kilometrów za parkiem.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 5, 24 sierpnia
Bieszczadzki Park Narodowy przywitał nas zmienną pogodą. Na przemian padał deszcz i nieśmiało pokazywało się słońce. Już bez presji czasowej wynikającej z rozkładu pociągu delektowaliśmy się przyrodą Bieszczad. Kilkukrotnie widzieliśmy krążące orliki krzykliwe. Z kolei na łące przy granicy parku mogliśmy obserwować sejmik bocianów białych. Ponad 100 osobników tego gatunku zebrało się w jednym miejscu, żeby wyczekiwać na sprzyjające warunki pogodowe niezbędne do jesiennej migracji. À propos wędrówki. Podczas naszej wyprawy często spotykamy innych podróżujących rowerzystów. Bardzo dobrze nam się z nimi nawiązuje kontakt, łączy nas wszak ta sama pasja do dwóch kółek. Ale jak duża może być miłość do roweru, żeby wybrać się na maraton wokoło granic Polski? I jaka musi być determinacja, żeby dystans ponad 3200 km pokonać jak najszybciej? Dzisiaj zadawaliśmy sobie tym podobne pytania, gdy mijali nas uczestnicy tego rajdu. Mieli zdecydowanie mniej ekwipunku niż my, lżejsze rowery i chyba stalowe mięśnie. Najlepsi zawodnicy pokonują całą drogę maratonu w 7 dni. Akurat tak się złożyło, że w tym dniu wjechaliśmy na trasę tego wyścigu i to w środek stawki. Kibicując uczestnikom rajdu i podziwiając przepiękne widoki dotarliśmy do Cisnej. Zaczęło mżyć, więc tą noc spędziliśmy na kwaterze.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 4, 23 sierpnia
Dzisiaj w planach mamy stosunkowo dalekie przemieszczenie w kierunku Bieszczadzkiego Parku Narodowego, ale z pewnością tam nie dotrzemy. Pierwszy etap to jazda rowerem do Leżajska. Pakujemy się jeszcze przy sprzyjającej pogodzie, ale już kilkunastu minutach zaczyna padać. I pada coraz mocniej. To sprawdzian dla naszego ekwipunku i ubrań przeciwdeszczowych. Mamy do przejechania 60 km w deszczu i po kałużach. Ochlapują nas ciężarówki. Ale nie dajemy się. Na duchu podtrzymuje nas wizja ciepłego posiłku w przydworcowej restauracji. Faktycznie ciepła zupa podnosi morale. Dalszy etap to jazda pociągiem do Przemyśla. O dziwo, gdy wsiadamy do pociągu przestaje padać. Mamy nadzieję, że taka aura utrzyma się podczas kolejnego etapu dzisiaj, kiedy z Przemyśla będziemy pedałować do Krościenka. To kolejne 50 km. Na liczniku przekraczamy 300 km. Zmieniają się krajobrazy. Droga obfituje w strome wzniesienia. Zaczyna siąpić, a w oddali widać rozbłyski niedalekiej burzy. Przejeżdżamy przez teren projektowanego Turnickiego Parku Narodowego. To obszar sporu, gdzie ścierają się różne interesy. Z jednej strony potrzeba ochrony kilka tysięcy hektarów starych drzewostanów i siedlisk rzadkich gatunków ptaków min. orła przedniego, a z drugiej - pozyskanie cennego surowca drzewnego. Mijamy wieś Makowa, przed którą jest kapliczka ze św. Franciszkiem - patronem ochrony przyrody. W samej miejscowości widzimy banery z hasłami przeciwko utworzeniu Turnickiego Parku Narodowego. Dalej widzimy transparenty obrońców przyrody na ściętych wiekowych bukach. To dość wymowne i dające do myślenia. Zwłaszcza, gdy spojrzymy na statystyki. Parki narodowe zajmują w Polsce jedynie 1% powierzchni kraju, przy średniej europejskiej 3,4%. Mimo tego, że mamy wiele miejsc zasługujących na ochronę, wciąż istnieją opory społeczności lokalnych. Zastanowiajac się nad przyszłym losem lasów Gór Słonnych, jedziemy w nocy, deszczu i ciszy. Docieramy przemoczeni na wcześniej zarezerwowaną kwaterę dopiero po 22. Czas na zasłużony odpoczynek.
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 3, 22 sierpnia
Wstajemy o świcie. Już nam to wchodzi w krew. Chcemy jak najlepiej wykorzystać coraz krótsze dni. Szybkie śniadanie i ruszamy na moczary Poleskiego Parku Narodowego. Na początek wybraliśmy ścieżkę przyrodniczą Spławy. Trasa wiedzie drewnianą kładką przez podmokły ols (drzewostan liściasty składający się głównie z olszy czarnej). Idziemy po starej grobli zbudowanej przez szlachcica Olesińskiego, który był właścicielem pobliskiego jeziora Łukie. Obecnie tereny te chroni park narodowy, a samo jezioro jest ostoją dzikiej przyrody. Z pomostu na końcu ścieżki roztacza się idylliczny widok, zwłaszcza o poranku.
Odwiedzamy też ośrodek Poleskiego PN, gdzie dokonujemy pamiątkowego wpisu w księdze dla gości. Mamy jeszcze dwie godziny (szkoda że tak mało), więc postanawiamy pojechać na Bagno Bubnów. To doskonałe miejsce do obserwacji żurawi, który to gatunek jest symbolem Poleskiego Parku Narodowego. Już z daleka widzimy te ptaki krążące nad bagnem. Podczas spaceru po kładkach dało się słyszeć ich ciągłe nawoływania. Sama ścieżka jest bardzo atrakcyjna, biegnie na skraju moczarów, a z wież widokowych można podziwiać rozległy kompleks torfowisk. Niestety nie dane mam było nacieszyć się w pełni walorami tego parku. Zegar tyka, a my musimy jechać dalej. Do stacji kolejowej jest 35 km, a pociąg już o 14. Tym razem wszystko poszło sprawnie i już po 2 godzinach byliśmy z powrotem na rowerach. Cel to Zwierzyniec, główna miejscowość Roztoczańskiego Parku Narodowego. Po drodze obiad w Szczebrzeszynie, miejscowości kojarzonej z chrząszczem. Jeszcze tego samego dnia docieramy nad stawy Echo, miejsce gdzie przy odrobinie szczęścia można zobaczyć koniki polskie. Jest to rasa z domieszką krwi tarpana - wymarłego dzikiego konia. Walory Roztoczańskiego Parku Narodowego najlepiej poznać jadąc szeroką drogą na południe. Jest to też fragment szlaku rowerowego Geen Velo. My też korzystamy tej opcji, podziwiając starodrzewia po obu stronach drogi. Opuściliśmy granice parku tuż przed zmrokiem. Nocleg, tak jak do tej pory, pod namiotem.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 2, 21 sierpnia
Budzimy się skoro świt. Krótki rekonesans po okolicy w północnej części Świętokrzyskiego Parku Narodowego i musimy jechać dalej. W Suchedniowie dostajemy za darmo jabłka i ogórki od sprzedawcy, gdy zdradzamy mu cel naszej wyprawy. Prawie na każdym kroku wzbudzamy ciekawość i zainteresowanie przypadkowych ludzi. Kasjerka na stacji też wykazuje cierpliwość dla naszych wymagań co do połączeń kolejowych. Udaje się w końcu kupić bilet łączony z 3 przesiadkami. Jednak na marne. W Skarżysko Kamiennej ucieka nam pociąg do Radomia. Zabrakło minuty (tylko) potrzebnej na zmianę peronów. Na dokładkę kasy na stacji w Skarżysku nie działają. Awaria systemu i to trzeci dzień (?). I tu przypomina mi się komentarz mojego kolegi Roberta, kiedy w kilku zdaniach nakreślałem mu logistykę projektu. "I ty wierzysz, że pociągi na kolei polskiej będą jeździć tak jak sobie zaplanowałeś?" Już drugiego dnia okazało się, że jego pytanie retoryczne stało się wykładnią rzeczywistości a ja przeceniłem możliwości naszego narodowego przewoźnika. Ale trzeba sobie radzić. Nie odpuszczamy i próbujemy innych możliwości połączeń do Lublina.
Nasza wytrwałość dała efekty bo już po 13 byliśmy na miejscu. Udało nam się przekonać konduktora z IC do zabrania nas z rowerami, choć specjalnego wagonu do przewozu rowerów nie było w tym składzie. Dodatkowo w pociągu doładowaliśmy powerbanki i telefony. Humor poprawiły nam również dania serwowane w barze dworcowym w Lublinie. Dobre, aczkolwiek nawiązujące do perelowskich standardów. Do tego kawa plujka podawana w szklance. Polecam dla miłośników lat 80. Pokrzepieni posiłkiem ruszyliśmy w kierunku Urszulina. Gdzieś po drodze padło na liczniku pierwsze 100 km. Dzień zakończyliśmy upragnioną kąpielą w jeziorze Rotcze. Jeszcze tylko ciepły posiłek ugotowany na turystycznym gazie i można wskakiwać do śpiwora. Pogoda dopisuje, więc kolejna noc w namiocie. Jutro jedziemy na bagna.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Dzień 1, 20 sierpnia
Ruszyliśmy spod Pałacu Ogińskich, siedziby rektoratu UPH. Były zdjęcia, wywiady radiowe i telewizyjne. Wieść o naszej wyprawie poszła w eter. Żegnani przez władze uczelni ruszyliśmy na dworzec PKP. Niestety nie wystartował z nami Grzegorz. A to z powodu dopiero co zakończonych zawodów Carpatia Divide, morderczej jeździe szczytami Karpat. Grzegorz zajął tam 3 miejsce, a teraz musi odzyskać formę. Gratulujemy i liczymy na szybkie dołączenie do wyprawy.
W pociągu do Skarżysko Kamiennej uzgadniamy szczegóły na najbliższe godziny. Okazuje się że nie ma w rozkładzie połączenia do Lublina, które braliśmy pod uwagę. Zmieniamy wobec tego plan trasy rowerowej na dzisiaj i wybieramy wcześniejszy pociąg na jutro. Żeby zdążyć, musimy wstać po 5. No cóż, tego się spodziewaliśmy. Sytuacja od początku jest dynamiczna.
Do Świętokrzyskiego Parku Narodowego docieramy tuż przed zmrokiem. Już po ciemku jedziemy 2 godziny ścieżką rowerową biegnącą trasą kolejki wąskotorowej. Na nocleg wybieramy miejsce pod Świętym Krzyżem. Tą noc spędzimy pod namiotem.
Fotogaleria
Fotogaleria
Fotogaleria
Page 1 of 2
pierwsza
<
1
2
>
ostatnia